Znaleźliśmy Szczęście w Kirgistanie- czyli historia Lucky i jej wielki finał
Szybkie przypomnienie
Część z Was już dobrze zna historię naszego pieska, ale dla tych co to drapią się po głowie zastanawiając się w głos lub po cichu „jakiego znowu pieska?” szybkie przypomnienie. Kilka tygodni temu jadąc z Tadżykistanu do Osz w Kirgistanie znaleźliśmy na środku drogi potrąconego przez samochód szczeniaka. Do takich widoków w podróży niestety trzeba się przyzwyczaić, jednak ten szczeniak wyróżniał się wśród innych potrąconych szczeniaków tym, że po pierwsze jeszcze żył, a po drugie rozpaczliwie chciał zejść z drogi, ale nie był w stanie. Zawróciliśmy po niego, spakowaliśmy do tankbaga i ruszyliśmy dalej do Osz na poszukiwanie weterynarza, „w końcu to duże miasto”- pomyśleli państwo Jastrząb. A właśnie, zważywszy na okoliczności uznaliśmy, że imię Lucky dla naszego nowego towarzysza jest całkiem na miejscu.
Smutna rzeczywistość
W Osz zderzyliśmy się ze smutną rzeczywistością. O zwierzęta, które zasadniczo nie przynoszą człowiekowi wymiernej korzyści takiej jak np. jajka, mleko, czy kilkadziesiąt kilo mięsa, nikt nie dba. To co jednak naprawdę nas zszokowało to brak takiej wręcz elementarnej empatii w stosunku do innego żywego stworzenia. Ja rozumiem, że kultura inna, że psy się trzyma na zewnątrz, ale dawanie nam pudła kartonowego, żeby mieć w czym psa wyrzucić do kosza to jest gruba przesada, to okrucieństwo. Na bazie tej światopoglądowej różnicy zdań pokłóciliśmy się z właścicielką pensjonatu, panią od „kartonowego pudła”, która wyrzuciła nas późnym wieczorem za drzwi. Bardzo dobrze się jednak złożyło, bo i tak nie mieliśmy zamiaru tam zostać. Nie sypiamy w domach starych, okrutnych wiedźm, tak z zasady.
Inny nocleg w środku nocy
Na szczęście, mimo późnej pory udało nam się znaleźć inny nocleg (w komentarzu na booking.com przeczytałam, że właścicielka ma “dwa urocze koty”, więc pomyślałam, że jest dla nas nadzieja), w którym mieszkał „Pan H”. (Pan H oczywiście posiadał imię składające się z większej ilości liter niż jedna, jednak było ono absolutnie nie do wymówienia, przynajmniej dla nas.) To był taki psi szaman. Bardzo dobry człowiek i muzułmanin, który na psach znał się naprawdę nieźle, sam bowiem posiadał kiedyś kilka, gdy jeszcze mieszkał na wsi. Obejrzał naszą ledwie dyszącą psinkę, potwierdził, to czego się spodziewaliśmy, czyli co najmniej jedna tylna łapka złamana, nakarmił kefirem ze strzykawki i obiecał mieć na nią oko w nocy (sypiał bowiem na tapczanie na ogródku), a rano poszukać weterynarza, który zajmuje się psami.
Weterynarz Nie-weterynarz
Weterynarz w Osz to rozdział, który chciałabym wymazać z pamięci. Gość kazał położyć psa na trawie, owinął łapę bandażem, dał mu jakieś szczepienie, wepchnął w gardło jakiś proszek, wystawił jakiś nie nadający się do niczego dokument i zainkasował 20 dolarów. Jedyna przydatna informacja, jaką uzyskaliśmy to taka, że Lucky to… suczka. Nie wiedzieć czemu ciągle zakładaliśmy, że to piesek. Baliśmy się chyba po prostu dotykać połamanych tylnych łap, żeby rozwiać wątpliwości.
Teoria Pana H
Tymczasem, gdy wróciliśmy od weterynarza Lucky nabrała apetytu. Pan H był tym faktem zachwycony i sprzedał nam tę o to teorię:
- Po pierwsze to suczka, a suczki są waleczne,
- Zaczęła sama jeść, a jak pies sam je to znaczy, że chce żyć,
- Jakby miała nie żyć, to po co Bóg zsyłałby nas na tę drogę, żebyśmy ją znaleźli. Zdechłaby od razu.
W sumie, całkiem nas przekonał 🙂
Superbohaterowie w tej historii
Wkrótce potem zaczęliśmy poszukiwania bardziej wykwalifikowanej pomocy niż ten cały „weterynarz” w Osz. Jednocześnie rozpoczęliśmy z Waszą pomocą badać sprawę sprowadzania psa do Polski. Nawiązaliśmy kontakt z Piotrem założycielem inicjatywy „Psygarnij- nie kupuj adoptuj”. Temu Panu należą się owacje na stojąco. Koordynował zdalnie z Polski cały proces pomocy naszej Klusce. Szukał dla nas kontaktów na miejscu, adresów, tłumaczy, weterynarzy. Udało mu się skontaktować z Panią Zenoną, przewodniczącą stowarzyszenia zrzeszającego Polonię w Kirgistanie. W dodatku okazało się, że dosłownie miesiąc wcześniej w Kirgistanie miał miejsce projekt organizowany przez Polskich weterynarzy z Karoliną Figiel na czele- Veterinary Expeditions. Karola była również bezcennym źródłem informacji, jeśli chodzi o ludzi, z którymi mogliśmy się skontaktować, to jej zawdzięczamy naszą Asel – tłumaczkę. Słuchajcie, ja wiem, że ten akapit brzmi jak streszczenie ostatniego odcinka „Mody na sukces”, gdzie Rich, mąż Brooke, przespał się z Nicole, córką Tomą – byłego męża Brooke, ale to ważne żeby wyróżnić te kilka osób, bo bez nich to byśmy nie ruszyli z miejsca!
Weterynarz w Biszkeku- słynna Gauhar
Musieliśmy jechać do Biszkeku, tylko tam można było liczyć na dobrą opiekę weterynaryjną, a poza tym w hotelu Salut, czekały na nas wysłane jeszcze z Polski części zamienne do motocykli. Pozostało jeszcze powiadomić hotel, że – niespodzianka! – będziemy ze szczeniakiem. I tu zaskoczenie „Nie ma problemu, znajdziemy miejsce dla pieska :)”. I tak Lucky zrobiła kolejne 700km w tankbagu. Gdy dotarliśmy do Biszkeku zadzwoniła do nas Asel- tłumaczka i powiedziała, że dostała namiar na bardzo dobrą i znaną klinikę weterynaryjną, a jej główny lekarz- niejaka Gauhar zgodziła się nas przyjąć jeszcze tego samego dnia. To co? Zabraliśmy nasze maleństwo w tankbag i pojechaliśmy na konsultację, tym razem taksówką. O jak dobrze było mieć ze sobą tłumacza!
Lucky Lucky, co z Tobą będzie
Okazało się, że stan Lucky był zły/beznadziejny. Musiała zostać ogolona, bo muszki złożyły na jej sierści jaja, konieczne było również wykonanie zdjęcia rentgenowskiego, żeby ocenić skalę zniszczeń po wypadku. Przez całe badanie była jednak tak słaba, że nawet nie otwierała oczu…
Następnego dnia, również z Asel pojechaliśmy na prześwietlenie do innej kliniki na drugim końcu Biszkeku. Zdjęcie bezsprzecznie wykazało, że konieczna jest operacja, żeby mogła w przyszłości chodzić w miarę normalnie. W przeciwnym razie zostałaby psem inwalidą. Operacja wiązała się z dużym ryzykiem, ze względu na jej naprawdę kiepską kondycję, ale wspólnie z panią Zenoną, która również przyjeżdżała na wizyty by służyć nam za tłumacza uznaliśmy, że trzeba jej dać szansę na normalne życie. Operacja trwała 4 długie godziny. Nie udało im się zrobić wszystkiego co założyli, bo kości były w fatalnym stanie, ale najważniejsze udało im się poskładać. Po operacji musieliśmy nosić Lucky przez 12 godzin na rękach i pilnować, żeby w żaden sposób nie obciążyła łapy, ponieważ kość została ustabilizowana metalowymi pręcikami. Zmienialiśmy się mniej więcej co 2 godziny, oczywiście u Jastrząbka Lucky przez 2 godziny spała, a u mnie była na tyle wypoczęta, że przez 2 godziny wariowała, jak tylko na chwilę usiadłam. Przez następne dni musieliśmy chodzić z nią na kroplówki, a jej stan polepszał się z dnia na dzień w takim tempie, że aż sami nie mogliśmy w to uwierzyć. Wkrótce zaczęła wreszcie sama chodzić, bawić się z kotami, gryźć i szczekać!
Dobre życie dla Klopsa
W międzyczasie dalej staraliśmy się znaleźć sposób by sprowadzić Lucky do Polski. Chcieliśmy bardzo, żeby została w naszej rodzinie, bo to taki super psiak, a baliśmy się, że tu nie znajdziemy jej miejsca, gdzie będzie miała tak dobre życie, jak u mojej siostry i rodziców. Jednak ta misja okazała się być niestety bardzo trudna. Legalnie czasochłonna, proces zająłby co najmniej kilka miesięcy, których nie mieliśmy, nielegalnie zbyt ryzykowna, a wierzcie mi, już szykowałam się, żeby ją szmuglować w aucie wracającym do Polski. Wspólnie z panią Zenoną i Asel próbowaliśmy znaleźć jej więc rodzinę na miejscu. Również bez większych rezultatów.
Nad jeziorem Issyk Kul
Byliśmy naprawdę lekko podłamani, gdy zostaliśmy zaproszeni przez panią Zenoną nad jezioro Issyk Kul do ośrodka wypoczynkowo – rehabilitacyjnego prowadzonego przez polskich księży. Miał się tam odbyć tygodniowy obóz z ramienia polonijnego stowarzyszenia. Uznaliśmy, że całej naszej trójce przyda się na jakiś czas zmienić środowisko, więc z radością przystaliśmy na propozycję. Oddaliśmy Lucky pod opiekę pani Zenony i jej córki do busika, sami pojechaliśmy motocyklami. Co to było za przeżycie. Zachowywaliśmy się jak rodzice, których dziecko pierwszy raz jedzie samo na wycieczkę: „Tu są jej pieluszki na wszelki wypadek, tu jest jej jedzonko, jakby chciała siku to zapiszczy i trzeba ją wtedy wypuścić, tu są jej zabawki”. Pobyt w ośrodku okazał się być strzałem w dziesiątkę. Przede wszystkim dzieciaki z radością przejęły nasze obowiązki, jeśli chodzi o zajmowanie się szczeniaczkiem. Nie to żebyśmy nie lubili się nią zajmować szczeniaczkiem, ale oprócz tego, że jest słodka jak śpi, to przez większość czasu gryzie i szczeka, jak tylko się ją na chwilę zostawi. Serdel też odkrył, że niezwykłą radość sprawia jej przebywanie z dzieciakami.
Od słowa do słowa
Od strony administracyjnej ośrodek prowadzony jest przez pewną kirgiską rodzinę, która mieszka tam przez cały sezon, kiedy przyjeżdżają różne grupy. Pewnego dnia zgadaliśmy się z gospodarzem- Rusuanem. Pogadaliśmy o psach, opowiedzieliśmy historię Lucky, on z kolei opowiedział nam historię swojego psa- Mushu, który mieszka na terenie ośrodka, że był bity, maltretowany, duszony, że ogon mu ucięli źli ludzie, a on go wziął i uratował, dał nowe życie. I tak stoimy sobie i gadamy o tym, jak okrutny dla zwierząt jest kirgiski świat, aż w końcu nas olśniło. „Rusuan, a Ty byś nie chciał wziąć Lucky. Tylko wiesz, to już nie będzie groźnie wyglądający stróżujący pies. Raczej taki do kochania dla Twoich córek”. Rusuan ukucnął, pogłaskał Lucky, westchnął głęboko i powiedział „A w sumie.”.
Nowa rodzina
I tak Serdel znalazł nową rodzinę. Oczywiście jest to opowieść w wersji skróconej, bo trzeba było jechać z nią z powrotem do Biszkeku dokończyć leczenie, w tym rehabilitacja, wyjąć pręty z kości, przewieźć ją ponownie nad Issyk Kul. A nie było to proste, bo rośnie ten Pulpet jak na sterydach! Ledwo zmieściła się do tankbaga, przez chwilę nawet w nim jechała, ale potem musieliśmy zmienić koncepcję. Mieliśmy dla niej kupioną taką torbę- domek. Przymocowaliśmy ją do mojego motocykla na miejscu pasażera i od tamtej pory jechała ze mną. Było mi tak niewygodnie!
Nie łatwo jest też oddać całą emocjonalną huśtawkę przez, którą przeszliśmy. A działo się sporo. Był płacz, były kłótnie, były łzy szczęścia, była radość i chwile totalnego załamania. Nie wiecie nawet jak ciężko jest zmienić przebitą dętkę na drodze, kiedy szczeniak jest obok! Zamknięty w torbie płacze jak opętany, wypuścić nie bardzo jest jak, bo ruchliwa droga, głupio by było, jakby znów jakiś samochód potrącił.
Jesteśmy jednak szczęśliwi, że doprowadziliśmy tę sprawę do końca. Serce nam rośnie za każdym razem jak patrzymy, jak Lucky biega, bawi się, merda ogonkiem. Jeszcze niecały miesiąc temu była bliska śmierci, zagłodzona, połamana. Teraz jest biegającym radosnym Pulpetem. Nie chodzi idealnie. Nie udało się odzyskać ruchomości w kolanie, jedną łapkę trzyma więc stale prosto. Ale nic ją nie boli i coraz lepiej sobie radzi. Będzie miała ogromny ogród do biegania, plażę i rodzinę, która już ją pokochała. Widzieliśmy to, gdy przywieźliśmy ją do nich z powrotem. Dziękujemy jeszcze raz wszystkim, którzy pomogli nam uratować to jedno małe życie!
Na koniec kilka ciekawostek z życia Lucky:
- -Nad Issyk Kul ujawniło się jej zamiłowanie do krowich placków, stąd pseudonim artystyczny Gównojad.
- -W zasadzie dorobiła się wielu ksywek, odkąd do podniesienia jej trzeba zrobić poprawny przysiad, żeby nie nadwyrężyć pleców. Są to Pulpet, Serdel, Klopsik.
- -W Hotelu Salut były 2 maleńkie kotki, które właściciel hotelu wyjął ze śmietnika. Ktoś wcześniej wyrzucił je w zamkniętym pudle. Miała więc przez jakiś czas rodzeństwo, które chciało ją zamęczyć.
- -W swoim krótkim życiu przejechała na motocyklu 1050km, sporą część trasy z tzw. “zimnym łokciem”.
- -W Hotelu Salut miała zrobiony prowizoryczny mały wybieg a za ogrodzenie służyła kratka do grilla.
- -Przesypiała zazwyczaj całe noce, dopiero ok. 6.30-7.00 rano zaczynała „płakać”, do dziś budzę się rano i chcę do niej biec, bo wydaje mi się, że ją słyszę.
I no i co mili Państwo, jedziemy do Chin 😀
Pozdro!
Marta
Niesamowita historia i pięknie opisana. Jestem pełna podziwu dla Was. Klopsik miał ogromne szczęście, że Was tam spotkał ? Powodzenia na dalszej trasie!
Brawa dla Was! 🙂
My z naszej wyprawy do Grecji przywieźliśmy kotkę poznaną w podobnych okolicznościach 🙂
Piękna historia, bardzo wzruszająca a Panstwo macie wspaniałe serca ❤️ oby jak najwięcej takich wspaniałych ludzi! Ogromny szacunek i podziw! Ja również sprowadziłam miesiąc temu cudem psiaka z Grecji więc to było ogromne wyzwanie, ale Wy to już bijecie na głowę ile poświęcenia, czasu i miłości w to wlożyliście! Bohaterowie!
A dlaczego sami nie wzieliscie psa tylko innym zwalacie problem na glowe? Niewygoda w wakacyjnej podrozy?
Brakło odwagi żeby się podpisać pod tym błyskotliwym komentarzem ?
Czytałem z uśmiechem. Całego świata nie uratowaliście, ale uratowaliście cały psi świat. Podziw i szacunek dla Was. Świetne pióro opisujące podróż. Pozdrawiam
Super się czyta Twoje wpisy…wszystkiego jest w sam raz…tekstu, zdjeć…powagi i humoru. Gratuluję wyczucia.
Pozdrawiam Marcin
jestescie zajebisci
Marta, Twój tato opowiedział mi wczoraj tą historię. Odrazu pobiegłam do domu ją przeczytać, niezwykle poruszająca I dzięki Bogu z dobrym zakończeniem. Psiak miał ogromne szczęście że pojawiliście się na jego drodze. Oby każda podobna historia kończyła się w taki sposób, oby więcej ludzi z wielkim sercem. Chylę czoła powodzenia w dalszej podróży! ☺
Czlowieka poznaje sie po podejsciu do zwierzaczkow!Jestescie super :)))
Jesteście WIELCY, naprawdę! Dzięki takim ludziom jak Wy i takim akcjom moja wiara w człowieka jeszcze zipie 😍😍
Dzięki Aga!
Dzięki Krzycho!