O L(a)OSIE!!!
Wizyta w Laosie
Jak wyglądała nasza wizyta w Laosie ? Jakbym miała opisać ją jednym słowem byłoby to słowo HIT, a jakby w dwóch słowach to wtedy: HIT ŚWIATA. Ale zanim przejdę do opisów przyrody kilka konkretów. Liczby w Laosie mówią same za siebie: na jednego dzieciaczka w wiosce przypadają średnio 2 szczeniaczki, dzieciaków jest za to BARDZO dużo, szczeniaczków jest więc jakieś 2 razy więcej. Już samo to gwarantuje, że wyjazd będzie udany. Zapraszam do Laosu!
Sentymentalna podróż
Laos to taka trochę sentymentalna podróż dla mojego małżonka. Odwiedził ten kraj z motocyklem już w roku 2012 podczas swojej poprzedniej wyprawy. Co tam się wtedy ponoć działo! Puszcze, krzaki, dżungle, błoto, brak dróg, wioski bez prądu! A teraz to Eldorado, puszcze, krzaki, dżungle są nadal, ale drogi pobudowali (gdzieniegdzie), choć oczywiście zdarza się i błoto (dużo błota), za to w wioskach jest już prąd. Zmiany, jak widać… widać. Choć dziko miejscami jest nadal.
Turystyczny nieturystyczny
Z Laosem jest taki temat, że z nieturystycznego miejsca ewoluował na przestrzeni ostatnich kilku lat w dość popularną turystyczną destynację. Krótko mówiąc, dla białego jest więc po prostu całkiem drogo (w sensie dla nas całkiem drogo, dla Niemca nie). Za smażony ryż po środku niczego zapłacisz o wiele za dużo, za atrakcje turystyczne też, za noclegi przepłacisz, za kokosa również. Generalnie jeszcze 7 lat temu było bardzo tanio, a teraz jest za drogo, jak na to co dostaje się w zamian. Nie ma dramatu, ale przepłacanie za smażony ryż zawsze mnie irytuje. Przerzuciliśmy się na więc na zupkę Pho 😛
Dzieciaki, szczeniaki, urok i czar
Laotańskie wioski mają w sobie nieprawdopodobny pierwotny urok i czar. Drewniane domki na palach, mnóstwo dzieciaków, szczeniaków, charakterystyczna czerwona ziemia dookoła, czarne świnie biegające po ulicy, ganiające się kurczaki, ludzie siedzący przed domami. Życie toczy się swoim wolnym rytmem. Myślę, że każdy turysta byłby dla mieszkańców wioski nie lada atrakcją, ale kosmici na motocyklach to było naprawdę spore wydarzenie! W jednej wiosce byliśmy nawet bardzo entuzjastycznie zapraszani na wspólne konsumowanie jakiegoś tajemniczego samogonu. I pewnie chętnie skorzystalibyśmy z zaproszenia, gdyby nie fakt, że po pierwsze Panowie byli już mocno gotowi, a po drugie była 10:00… rano.
Wspólne picie
Jak już jesteśmy przy temacie wspólnego picia z lokalsami to musimy się przyznać, że uczestniczyliśmy w pewnej „popijawie”. Zakrapiana imprezka miała miejsce w jakimś małym miasteczku, którego nazwy nawet nie staraliśmy się zapamiętać. A było tak. Po zameldowaniu w hotelu wyruszyliśmy na poszukiwania jedzenia. Znaleźliśmy prawdopodobnie jedyną knajpę w mieście i zamówiliśmy klasycznie jakiś ryżyk. Po kilku minutach przysiedli się do nas jacyś panowie. Przedstawili się łamanym angielskim i okazało się, że to miasteczkowe szychy! Szef policji, inżynier, który odpowiadał za budowę drogi, jakiś miejscowy polityk i parę innych osób. Zaprosili nas do wspólnego biesiadowania. Zamówili więc JEDNEGO browara, kieliszki dla wszystkich, następnie rozlali browara do małych kieliszków, wznieśli toast i wiadomo, chluśniem, bo uśniem. Gdy skończył się pierwszy browar, zamówili następnego. Takich kolejek z piwa wypiliśmy może 4 czy 5. Po ostatniej kolejce Panowie już mocno bełkotali, przecieraliśmy oczy ze zdumienia, bo przecież wyszło tego może jedno piwko na głowę! No cóż, ekonomicznie, to bez dwóch zdań.
Lizaki
Tyle dzieciaków spotykaliśmy dookoła, że postanowiłam nabyć dla nich lizaki. W końcu zawsze to fajnie dostać lizaka. Kupiłam więc ogromną paczkę chupa chupsów (lokowanie produktu jest niezamierzone, nikt nam za to płaci). I co? Wypchaliśmy sobie kieszenie lizakami, że ledwo się je dało dopiąć, wyjechaliśmy w dalszą drogę i… nagle nigdzie nie ma dzieci! Z wiosek wyjechaliśmy, zaczęły się miasteczka, nikt do nas nie wybiega, nikt nam nie macha, a my nie wiedzieć kiedy skończyliśmy kłócąc się o „coca colowego”.
Jechać czy nie?
Odpowiedź jest zawsze ta sama, jechać. Jechać i samemu ocenić, przekonać się, wyrobić opinię. Tylko weźcie coś ciepłego, bo tam czasem zimno! A nie jest to takie oczywiste 😛
Pozdro!
Marta