ŁADOWANIE

Prowincja Xinjiang- gdzie bluszcz porasta kolczasty drut

DreamCatchersJourney

Prowincja Xinjiang- gdzie bluszcz porasta kolczasty drut

Pozytywne treści na wagę złota

Uff. Minęło już wystarczająco dużo czasu odkąd wyjechaliśmy z Chin. Na tyle dużo, że w końcu mogę na spokojnie przysiąść i naskrobać na ten temat kilka słów innych niż $#$#$%*&! (o! włączyła się cenzura!). Do Chin, a właściwie do prowincji Xinjiang wjechaliśmy z Kirgistanu przez granicę w Irkesztam. Droga do granicy była przepiękna. Warto to zaznaczyć, bo w tym poście pozytywne treści będą na wagę złota.

Kilka informacji praktycznych

Kilka informacji praktycznych, żebyście złapali kontekst. Do Pakistanu drogi dla turystów są dwie (no 3 jeśli liczyć granicę z Indiami, ale to w przeciwnym niż nasz kierunku, więc tego nie liczę), można się tam dostać z Iranu albo, tak jak my, z Chin. Jak zawsze, każda opcja ma swoje plusy i minusy. O minusach przeprawy przez chińską prowincję Xjingjang jeszcze sobie porozmawiamy w tym poście, jednak jej niekwestionowanym plusem jest to, że ta droga do Pakistanu wjedzie przez przełęcz Khunjerab Pass (jak twierdzą Pakistańczycy jest to najwyżej położona granica na świecie- jakieś 4800m npm) i od razu ląduje się w górach na słynnej Karakoram Highway. Jak wygląda przeprawa własnym środkiem transportu przez Chiny? A no tak, że trzeba wynająć tzw. Przewodnika, czyli specjalną chińską agencję odpowiadającą za zorganizowanie Wam tranzytu przez ten wspaniały kraj. Najlepiej zebrać grupę ok 10- 12 osób, wtedy koszt 5 dniowego tranzytu przez Chiny wyniesie jakieś 800-1000 dolarów na łebka. Czy to mało czy dużo zadecydujcie sami. Nasza grupa liczyła 6 motocyklistów i dwie ekipy w autach a trasa wiodła, jak już wspomniałam, przez granicę w Irkesztam oraz przez parę innych miejscowości o tak egzotycznych nazwach jak Kaszgar i Taszkorgan, aż do Pakistanu.

Granica w Irkesztam

Granica w Irkesztam leży na takim, brzydko mówiąc, zadupiu, że żeby w jakiś sposób zachęcić ludzi do pracy tam, użyto naprawdę potężnej karty przetargowej. Otóż dano im bardzo długą przerwę na obiad i drzemkę. Oficjalnie (chyba?) 13:00- 16:00, ale w zasadzie, kto im tam sprawdzi, o której zaczną i skończą, więc jak się zmęczą to idą, a jak już odpoczną to wracają. W naszym przypadku wyszli ok 12:00, wrócili po 15:00, a my czekaliśmy sobie grzecznie, na schodkach. Cały proces zaczęliśmy o 10.30, a składa się na niego między innymi przeszukanie bagaży i… sprawdzanie telefonu. Tak, trzeba Chińskiemu Wielkiemu Bratu oddać wszystkie swoje dane ze smartfona. Najlepiej więc przed przekraczaniem granicy zresetować telefon do ustawień fabrycznych i dać im taką „wydmuszkę”. Potem po przerwie, skanowane są samochody i motocykle. Poszukiwane są niebezpieczne przedmioty, takie jak ser żółty, jajka, ryby w puszkach.

DreamCatchersJourney

Policyjne check- point’y

Po załatwieniu spraw na granicy w Irkesztam udaliśmy się jakieś 100 km dalej do urzędu imigracyjnego i celnego. Z racji tego, że Chińczycy nie zdążyli dopełnić wszystkich formalności związanych z importem naszych pojazdów, a zbliżała się 20:00 i zamykali, musieliśmy je zostawić na parkingu przed biurem, a do Kaszgaru pojechać busem z naszym przewodnikiem. Po pojazdy mieliśmy wrócić następnego dnia. W tym momencie zaczęła się prawdziwa xingjandzka przygoda, czyli policyjne check- pointy. Było ich na trasie do Kaszgaru (ok 100 km) cztery. Pierwszy check- point znajdował się przy urzędzie imigracyjnym. Jego usytuowanie było dla nas nie lada zagadką, w końcu 10 minut temu podaliśmy wszystkie dane z naszych paszportów do systemu, a oni 200 metrów dalej chcą je przepisywać do zeszytu. Z każdym kolejnym check- pointem było nam jednak coraz weselej, a to za sprawą małej imprezki integracyjnej, którą sobie urządziliśmy w busie, co więcej, z naszą rodzimą Żubróweczką. Późno w nocy dojechaliśmy do hotelu w Kaszgarze, zaś następnego dnia wyruszyliśmy w drogę po motocykle, na której czekały nas, nie dość że te same, co poprzedniego dnia policyjne check- pointy to jeszcze kilka nowych. Chciałabym jednak zaznaczyć, że moją intencją w tym akapicie nie jest narzekanie. Jestem Polką, znam się na tym naszym narodowym sporcie, ale uwierzcie mi, że jeszcze nie zaczęłam. Po pierwsze dlatego, że jako obcokrajowcy mieliśmy to szczęście, że w zasadzie byliśmy jedynie zewnętrznymi obserwatorami tego chorego przedstawienia, a po drugie dla nikogo z nas check- pointy nie były wielkim zaskoczeniem, bo już wcześniej uprzedzono nas, co nas podczas tej przeprawy czeka. Mogliśmy więc sobie pozwolić na podawanie za każdym razem innego numeru telefonu, gdy nas pytali, na robienie głupich min, kiedy robili nam obowiązkowe zdjęcia, nikt się nas nie czepiał, kiedy bramka wykrywająca metal piszczała, jak oszalała. Tym bardziej jednak uświadamialiśmy sobie, jak ciężko się tam żyje, kiedy musisz traktować to serio…

Polityczna poprawność na bok

Treści zawarte w tym akapicie nie będą politycznie poprawne, ale piszę post na własnego bloga, a nie do poczytnego podróżniczego magazynu. Zamiast więc zasłaniać się pod hasłem „różnic kulturowych” napiszę wprost, że ten krótki pięciodniowy tranzyt to było naprawdę jedno z moich bardziej obrzydliwych doświadczeń. Zaczynając od prostej definicji czystości, która postrzegana jest tam dość abstrakcyjnie, poprzez zachowanie przy stole, plucie, charchanie, bekanie, smarkanie, kiepowanie papierosów na wykładzinę w hotelowym holu i wycieranie potu z czoła koszulką, która podniesiona odsłania często ogromny męski bebzon. Raz w Kaszgarze poszliśmy do knajpy na lunch. Jemy sobie, jak gdyby nigdy nic, kiedy pani kelnerka bierze mopa w ręce i bez pardonu zaczyna tym mopem myć podłogę akurat pod naszym stolikiem, oczywiście „czyszcząc” przy okazji nasze stopy w japonkach. Nasz ostatni nocleg w Taszkorgan to też dobra historia. Miejsce wybrane przez naszego przewodnika było tak obrzydliwe, że wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma opcji, żebyśmy tam zostali. I słuchajcie, żadne z nas francuskie pieski, jak wspomniałam ekipę podróżników mieliśmy naprawdę przednią i wprawioną w boju. Każdy z nas miał za sobą nocleg w jakimś niekoniecznie wymarzonym miejscu, ale TO była przesada. Odór był nie do zniesienia. Przenieśliśmy się więc do hotelu po drugiej stronie ulicy, który też był zły, ale nie aż TAK zły. Właściciel i obsługa nie byli zadowoleni z naszej obecności. Długo nie chcieli nam tych pokoi wynająć, bo jak twierdzili wszystko zarezerwowane. Dopiero, gdy pokazaliśmy na booking.com, że to ciekawe co mówią, bo zdaje się, że kilkanaście pokoi stoi pustych i możemy zrobić rezerwację prze stronę, odpuścili. Jednak okazywali swoją niechęć w wyraźny sposób, np. jedna nadąsana pani za pomocą uniwersalnego klucza, bez pytania, a tym bardziej bez pukania wchodziła do naszych pokoi, gdy poczuła potrzebę, że musi coś donieść lub sprawdzić, i zupełnie nie przeszkadzało jej, że np. nasz kolega akurat siedział na kiblu.

Stacje benzynowe

Stacje benzynowe zazwyczaj stoją za ogromnym murem otoczonym drutem kolczastym z uzbrojonymi żołnierzami na czatach przy bramie. Wstępu na stacje nie mają osoby, które nie są kierowcami pojazdów, czyli wszyscy pasażerowie wypad, a przed wjazdem szanowny obywatel musi odklikać się swoim dokumentem tożsamości i poddać pojazd rewizji. Co więcej, żeby zatankować motocykl szanowny obywatel musi mieć specjalne pozwolenie. Nie będzie więc wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że nasz przewodnik musiał załatwiać nasze tankowanie trochę bardziej „na lewo” niż „prawo”. Tankowanie na pierwszej stacji w Kaszgarze odbyło się bez większych scen, nie licząc sytuacji, w której jeden kolega odmówił tankowania benzyny o ilości oktanów mniejszej niż 95, za to podczas drugiego tankowania w Taszkorgan prawie doszło do rękoczynów z pracownikami stacji. Zanim przejdziemy do zarysu historycznego i tego, kto w ogóle zamieszkuje prowincję Xingjang powiem tylko, że aż do tego miejsca nie spotkaliśmy się z taką ilością chamstwa i z taką niechęcią ze strony miejscowej ludności. Pobili wszelkie rekordy.

Kaszgar za kratami

W trakcie naszej przeprawy mieliśmy do dyspozycji niecałe dwa dni w Kaszgarze. Wybraliśmy się więc na spacer po mieście. I o ile na starówce panował jeszcze w miarę “luźny” klimat, to poza nią wszystkie lokale usługowe były zakratowane. Zdziwiło mnie to na początku bardzo, zastanawiałam się nawet, czy trafiliśmy może na jakieś święto i z tego powodu wszystko jest zamknięte, ale wystarczyło, że podeszłam bliżej i nagle okazało się, że te lokalne wcale nie były zamknięte, a jedynie w tak absurdalnie przesadny sposób zabezpieczone. Mury wzdłuż ulic obowiązkowo “przyozdobiono” drutem kolczastym, bramy zostały wzmocnione dodatkowymi zabezpieczeniami, co jakieś kilkadziesiąt metrów stali policjanci w specjalnym szyku- zazwyczaj trzech lub dwóch zwróconych plecami do siebie, a nad miastem latały myśliwce. Przy wejściu na stare miasto, notabene naprawdę ładne stare miasto, znajdował się policyjny check- point, jednak turyści, nawet Ci Chińscy, spoza prowincji Xinjiang nie byli poddawani kontroli. A dlaczego?

Ale dlaczego…?

…jest tam, tak jak jest? I to jest dobre pytanie, a odpowiedź zależy oczywiście od tego, kogo się zapyta. Bo jeśli spytać naszego wyuczonego na specjalnych szkoleniach przewodnika, to odpowie, że dla bezpieczeństwa i zacznie opowiadać, jaka to niska przestępczość panuje w prowincji. Jeśli spytać turystę z Shanghaju, który przysiadł się do nas w pijalni herbaty to odpowie, że to ochrona przed terrorystami i on się cieszy, bo terrorystów należy się bać, w końcu to szaleńcy. Ciężko się z tym nie zgodzić, ale prawda jest taka, że nikt, czyt. Chiński rząd, tak naprawdę nie obawia się zagrożenia z zewnątrz, a z wewnątrz. Czas więc na małe tło historyczne. Rdzennymi mieszkańcami prowincji Xinjiang są Ujgurzy, muzułmańskie plemię, które oczywiście wcale nie garnie się do tego by śnić wspólnie z Chinami słynny “chinese dream” na swoich bogatych w złoża ziemiach. Od lat istnieje więc konflikt, który chiński rząd bardzo brutalnie chce rozwiązać. Ujgurzy są dyskryminowani, kontrolowani, zsyłani do obozów, zaś na ich ziemie sprowadzani są Chińczycy z plemienia Han, zachęcani przez rząd atrakcyjnymi warunkami życia. Bardzo fajny artykuł na ten temat opublikował jakiś czas temu National Geographic: http://www.national-geographic.pl/ludzie/ujgurzy-drugi-tybet . Warto zapoznać się z tematem, choć to smutny i ciężki kawał historii.

Reasumując, zdjęć jest nie za wiele, bo i często nie można ich było robić, musicie mi więc wierzyć na słowo. Ponadto, gdyby nie grupa przefajnych ludzi, z którymi dzieliliśmy naszą chińską przygodę wspominalibyśmy ją raczej średnio. Każdemu na pewnym etapie już puszczały nerwy, na szczęście zawsze znalazł się ktoś, kto głupim żartem potrafił rozładować atmosferę lub ktoś kto w dobrym momencie przyniósł Żubrówkę. Dzięki naszej super paczce, teraz to nawet trochę tęsknie 😉

Jak zawsze, fajnie, że tu jesteś i chciało Ci się przeczytać do końca!

Pozdro!

Komentarze

  • Trolik

    Rozważaliście wjazd od strony Iranu?
    Jeśli tak, to jakie były za/przeciw?

    20 października 2018 at 08:49
  • Seweryn

    Chiny zawsze powodują ambiwalentne uczucia. Fascynujące, ale “dziwne” 🙂
    Dzięki za super relacje z poszczególnych miejsc!!!

    24 października 2018 at 09:29
  • Dream Catchers Journey
    Dream Catchers Journey

    Nie rozważaliśmy. Wjazd do Pakistanu zależy od tego jak masz ułożoną trasę. No i kwestia konieczności przejechania przez cały Pakistan aby dostać się do terytoriów północnych, co jest koszmarem.

    24 października 2018 at 09:36
  • Trolik

    Można wiedzieć ile kosztował Was przejazd prze Chiny?

    1 listopada 2018 at 09:51
Pozostaw komentarz